i profesor z Moskwy sprowadzony, i gardziołko - podlecy - przecięli, tracheotomię zrobili, i nie ma, nie ma nadziei! Kaziuczek ten leży, oczki coraz głębiej podchodzą pod czoło, przewracają się w tył, bieleją... I ja widzę to wszystko. I ja nic nie mogę. A ty - ojciec. Ja do ciebie: "Adam! Ratuj, bo oszaleję. Ratuj dziecko - deski, proch będę całować, po których chodziłeś". A ty? No... a cóż ty mnie na to? Głowę tak, ot, po fryzjersku, jak teraz, zwiesiłeś i mówisz maślanym głosem: "Spokoju, Ewelina, spokoju... Trudno, miła moja, Bóg dał - Bóg wziął, nie w mocy ludzkiej sprzeciwiać się Bogu". Ot, co ty