ale nie potrafiłam skonkretyzować żadnego pomysłu. Moja głowa, jeśli pracowała, to w jakimś jakby oderwaniu od tej całej sytuacji. Coś tam w niej kołatało: rozgoryczenie, nieokreślone pretensje, bunt wobec ciała zniewolonego fizycznym bólem. Nie poddawała mi jednak żadnego wyjścia, sposobu. Czułam się bezwolna, bezsilna. <br>I gdy teraz wspominam tę moją otumanioną, ogłupiałą głowę, przychodzi mi na myśl być może realne wyjaśnienie tego, co mogło wtedy zaistnieć. Zaczyna mi się wykluwać taki malutki, złośliwy pomysł. Otępiała z bólu, zdeprymowana skądinąd, sfrustrowana dostatecznie jak przed każdą wizytą u psychiatry musiałam sobie golnąć zdrowego kielicha, ot co. Świadków przy tym nie było. A ze