przeprowadzki, odnosiłam się <br>również do niej raczej z niechęcią. Na skutek utyskiwań <br>cioci Kazi obawiałam się, że czeka mnie kilka dni ciągłego <br>ubierania się i rozbierania, nakładania i zdejmowania <br>szalików i nieustannego gderania. Sama zaś zmiana ulicy <br>i mieszkania była mi zupełnie obojętna. Ulica, podwórze, <br>mieszkanie - były to już w owym czasie rzeczy, na <br>które nie zwracałam niemal uwagi. Mój pokój był <br>dla mnie czasem izdebką na wieży, czasem kajutą okrętową, <br>a czasem komnatą zamkową. Mogłam z łatwością, <br>patrząc na brudną i odrapaną klatkę podwórza, <br>widzieć daleką przestrzeń stepów i wędrować <br>przez dżunglę, idąc wąską i hałaśliwą <br>ulicą. <br><br>Więc czy właściwie