wzrokiem, dopóki nie zniknął. Posuwał się potem korytarzem po omacku, potykając się raz po raz i macając dłońmi chłodny mur. Zapomniał całkiem, że ma przy sobie latarkę. Przystanął w pewnej chwili. Za nim była cisza, przed nim cisza również. Ulewa musiała była przejść.<br>Rzeczywiście, gdy wyszedł z podziemia, deszcz nie padał, krótka majowa burza minęła. Otoczył go ze wszystkich stron odurzający zapach ziemi wiosennej i wilgotnej zieleni. W zaroślach szeleściła świeża rosa. Ciężkie chmury przetoczyły się dalej; niebo, wsparte rozjaśnionym mrokiem, wzniosło się wysoko i wśród jego nieskazitelnie czystej przestrzeni kilka młodych, do kropel deszczu podobnych gwiazd zabłysło. <br><tit>V</><br>Niestety, słów