zostało. Z jej matki też nic. Dwa wraki, duży i mały, dwa cienie. Niejedno już widziałam, ale ta kobieta znika razem ze swoim dzieckiem. W dodatku zawsze przychodzi sama, nie wiem dlaczego. Nie mam odwagi zapytać. Wygląda na to, że naprawdę nie ma nikogo. Kiedy o tym myślę, paraliżuje mnie paniczny lęk, strach przed tym, że pewnego dnia przyjdzie jak zwykle około szesnastej, a Emilki już nie będzie. Boję się, że zobaczę ją w głębi korytarza, jak idzie powoli, pochylona, wpatrzona w czarno- biała szachownicę płytek na szpitalnej podłodze, jakby je liczyła, jakby szukała zgubionego pierścionka, i nie będę umiała uciec