owoców pod opieką hożej, niewybrednej panny, a czasem może zięć hreczkosiej - takie było jego marzenie. Żona nie sprzeciwiała się. Przeciwnie, traktowała przychylnie te projekty: <br>- Dobrze, dobrze, sadźcie sobie rzepę, ile dusza zapragnie, mnie przynajmniej ręce rozwiążecie. Władyś o mnie nie zapomni, zamieszkam gdzieś za granicą i odetchnę wreszcie od przeklętej pańszczyzny. <br>Kiedy jednak nadszedł czas realizacji programu, uderzył druzgocący piorun! Róża powiedziała: <br>- Nie. Ja także mam prawo do córki. Nie pozwolę dziecka zmarnować. Pojadę z Martą do Warszawy, będzie kształciła głos. <br>Adam poczuł, że ziemia drży mu pod stopami. <br>- Jakże to? - krzyknął. - Co ty mówisz: zmarnować? Sama przyznawała, że Marta do