Tak wyglądałby wzór typowy - w Warszawie główna sala Harendy, w Krakowie Free Pub, w Łodzi Irish Pub, w Trójmieście Lochness albo Cotton Club. Wszelako przez ostatnie dziesięć lat namnożyło się pubów rozmaitych i bynajmniej nie wszystkie z równym samozaparciem przenoszą na grunt polski wzorce brytyjskie. Kiedy Irlandczyk Ollie Morgan otworzył parę lat temu naprzeciwko Muzeum Wojska w Warszawie swój Emerald Pub, była to mała klitka w suterenie z wyjątkowo oszczędną oprawą, co nie przeszkadzało klienteli, wśród której wcale liczną grupę stanowili pracownicy ambasady amerykańskiej, przyznający się do swoich irlandzkich korzeni. Najważniejsza, powiadają bywalcy pubów, jest atmosfera, którą tworzą ludzie, a nie