przyklaskiwałam, bo jak się okazywało, w Rynku mieliśmy do wypicia to samo piwo, Piastowskie, w tej samej piwiarni. Szliśmy od dzielnicy studenckiej przez wielki pusty teren, zrównany z ziemią przez Niemców, pod lotnisko, które w środku miasta miało posłużyć jego ewakuacji. Wystartował stąd tylko jeden samolot, Niemcy się wynieśli lądem, pas startowy jednak pozostał i teraz kołowały na nim tramwaje, ciężkie odwłoki, powolne, pozbawione skrzydeł, nielotne. Przechodziliśmy przez wiszący most, dudniący życiem miejskiej komunikacji. Pomijam tu Odrę, płynącą niżej, na niej kaczki, kajak bez sternika, a jednak sunący wyznaczonym szlakiem, równo, nierówno za to odbity łuk dawnego Amtu, przekształconego w nowy Urząd