usiadłam <page nr=82> przy tych drzwiach i otwierałam je jeszcze sto razy, i zasnęłam w końcu, tam, w przedpokoju, owinięta kołdra, skulona pomiędzy zabłoconymi butami i parasolem. Ale najpierw przytulałam się do tych drzwi, dotykałam ich ustami, pieściłam dłońmi i szeptałam, błagałam, i uchylałam je, ale Ciebie tam nie było.<br>Ta nadzieja pastwi się nade mną dalej. Każe mi rozglądać się na ulicy, szukać Cię, spodziewać się Ciebie. Każe mi chodzić tam, gdzie nosiło nas razem, i grzebać w pamięci, rozdrapywać do krwi każ- da minutę tamtego czasu. Więc robię to, a potem śmieję się z tej dziwnej ludzkiej przypadłości, która sprawia, że jednoczymy