Piach i skwar, rozgrzane do białości żelazo lejące się z nieba. Ani jednej chmury. Gdzieniegdzie żałośnie suche kępki wydm. Zygmunt idzie w pasiastej pidżamie, która przypomina więzienny łach. Musi się spieszyć, ale braknie mu sił. List gończy dociera właśnie na biurka wszystkich policjantów na świecie, którzy przekazują rozkaz do wozów patrolowych. Zygmunt idzie wolno, a raczej powłóczy nogami. Piach po kostki. Pot. Pragnienie. W gardle piekący kołek. Gdyby mógł, wycisnąłby siebie jak mokry ręcznik i wypił. Jest zmęczony, pada z nóg, pustynny wiatr sypie mu piaskiem w oczy. Upada, lecz zaraz się podnosi - musi iść, zaciska zęby, aż zgrzyta złość zmieszana