własnym oddechem. Wyczerpana walką, jaką toczyła we mnie nadzieja ze zwątpieniem, postanowiłam wyjechać tylko po to, żeby móc szybciej umrzeć. Tymczasem profesor leczył mnie forsownie i kiedy nadszedł maj, wysłał mnie do sanatorium w Żegiestowie.<br><page nr=88> Nie zapytałeś, przyjacielu, dlaczego smutna powróciłam z sanatorium. Sądziłeś, że to znużenie nie kończącymi się pertraktacjami z Ameryką wyciska mi łzy z oczu i każe uciekać od ludzi. Dni były ciepłe i najchętniej spędzałam czas leżąc w hamaku rozpiętym pomiędzy dwiema czereśniami. Przychodziłeś, siadałeś blisko i popychałeś hamak tak, aby chwiał się lekko. - Myślę o statku - mówiłeś - który cię zabierze, myślę o najpiękniejszym z kolorów, o