dwa domy ode mnie, ale pomiędzy nią a domem sąsiadów była olbrzymia parcela, na której bawiliśmy się w Indian i wchodziliśmy na rosnące tam wielkie, rosochate dęby. Ale z Tiną zwykle zabawy miały inny charakter. W upalne wiosenne popołudnia po przyjściu ze szkoły czy w długie, nudne wakacyjne dnie w pierwszych klasach podstawówki kładliśmy się, zwykle w 3-4 osoby na niewielkim kocu w cieniu tego z dębów, który zasłaniał nas i od ulicy i od okolicznych domów, przylegając do siebie jak szprotki w pudełku. Mieliśmy świadomość, że chyba tak nie powinniśmy robić, bo leżeliśmy sztywno, bez ruchu, nie wiedząc co robić