Sacre-Coeur biły dzwony, nieustanne, płaczliwe, bezradne.<br>Rozproszkowani w olbrzymiej kadzi miasta ludzie, w obliczu wszystko niwelującego strychulca śmierci, czepiali się kurczowo w ślepym pędzie odśrodkowym każdego elementu własnej odrębności, zbijali się, jak opiłki dokoła biegunów magnesu, dokoła świątyń własnego obrządku. Wieże kościołów, cerkwi i meczetu odprowadzały w niebo, jak piorunochrony, rosnący z każdą chwilą magnetyczny prąd odrębności, zbijający rozproszone stado ludzkie w samoistne kompleksy rasowe i religijne.<br>Pierwszy wybuch nastąpił w środowisku, wyodrębnionym najbardziej już samym pigmentem swej skóry i pozbawionym własnego piorunochrona-świątyni.<br>Dnia 30 lipca stacja radiowa przyniosła nieprawdopodobną wiadomość. W nocy z dnia 29 na 30 żółtoskórzy