Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
Tekli, zajechał z fantazją, okrył nam nogi baranicą, zaciął konia i ruszył pod wskazany adres.

Z trudem przeciskaliśmy się przez narastający tłum. Rozglądałem się dokoła, wychylając głowę z baszłyka. Wobec potężnych granitowych budowli, wobec pałaców i mostów Petersburga, jakże uboga stawała w mej pamięci Warszawa! Przed nami rozpościerał się olbrzymi plac; w głębi placu widniały żelazne sztachety parku. Środkiem placu posuwała się szeroka kolumna ludzi. Na przodzie trzej starcy dźwigali wielki portret cara Mikołaja, inni nieśli ikony i chorągwie. Dorożkarz zatrzymał się. O przedostaniu się przez tłum na drugą stronę placu nie mogło być mowy.

- Cóż to u was dzisiaj za
Tekli, zajechał z fantazją, okrył nam nogi baranicą, zaciął konia i ruszył pod wskazany adres.<br><br>Z trudem przeciskaliśmy się przez narastający tłum. Rozglądałem się dokoła, wychylając głowę z baszłyka. Wobec potężnych granitowych budowli, wobec pałaców i mostów Petersburga, jakże uboga stawała w mej pamięci Warszawa! Przed nami rozpościerał się olbrzymi plac; w głębi placu widniały żelazne sztachety parku. Środkiem placu posuwała się szeroka kolumna ludzi. Na przodzie trzej starcy dźwigali wielki portret cara Mikołaja, inni nieśli ikony i chorągwie. Dorożkarz zatrzymał się. O przedostaniu się przez tłum na drugą stronę placu nie mogło być mowy.<br><br>- Cóż to u was dzisiaj za
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego