drzewa do drzewa, ostrożnie, aby nie zmącić tej ciszy,<br>która wydawała mi się ciszą obecności jego, ta cisza jedynie<br>świadczyła, że gdzieś tu ojciec jest. Śladem tej ciszy chodziłem pełen<br>narastającej trwogi, w miarę jak go nie znajdowałem ani w cieniach, ani<br>poza pniami, ani w swojej nadziei. A może płoszy mnie ta nieprzytulna<br>zimna widoczność dookoła, w której nic się ukryć nie mogło przed moimi<br>oczyma, lecz której dlatego właśnie nie wierzyłem. Czułem się sam sobie<br>przejrzysty w tym sadzie, przejrzany w swojej trwodze, która była<br>jedynym głosem, jaki się dokoła rozlegał.<br> Za każdą nadeptaną gałązką przystawałem pełen nadziei, że