pozór wybaczającym, miłosiernym, podnieść i przycisnąć do piersi tak mocno, żeby udusić.<br>- Słusznie - przyznał układnie - myślę, że wam tego, ambasadorze, nie policzą jako chwile słabości.<br>- Człowieku - niemal gładził ojcowskim głosem pieszczotliwie - na co ci było za mną chodzić... Czegoś węszył i kopał?<br>- Lubię wiedzieć - skrzywił się, jakby grymasząc, Istvan.<br>- Ale po co?<br>- Szukałem prawdy - wyznanie brzmiało jak wymyślne kłamstwo, aż sam się zawstydził.<br>- Na czyje zlecenie? - widząc, że z niesmakiem milczy, tłumaczył, jak upartemu dziecku; - Ja tu zostanę. Mnie nie można ruszyć, bo nawet już nie wypada. Jakby Bajcsyego tknęli, zaraz zaczną pytać: a dlaczego nie resztę? Już wyniosło mnie za wysoko