wczoraj, może przedwczoraj, może rok temu, może w dzieciństwie, a może kilka wieków temu.<br> Miasteczko, jakby wyjęte ze snu, z baśni, z wiosennej zieleni przypominającej wiecznie odnawiającą się baśń, szykowało się na przyjęcie Wybitnej Osoby.<br> Na sypiących się ceglanych basztach, na ochronnych murach, po których piął się powój, a tuż po nim kozy, a po kozach brodaty czas, powiewały sztandary, różnokolorowe proporce, kościelne feretrony, kwiatowe wieńce, pawie pióra i weselne wstążki.<br> Na rynku wtulonym w średniowieczne kamieniczki cichsze od różańca, popękane jak Bóg w śpiewanym dawno psalmie, prowadzącym wszystkimi uliczkami do rozwartego na oścież gotyckiego kościoła, poustawiano zbite z sosnowych desek stoły