półwyspem i co wieczór osuwało się - wyczerpane do cna upływem światła - za morenowe wzgórza, za Karlsberg, za wieże Katedry, było tylko słońcem, niczym więcej, choć na obrazie Memlinga, na którym Michał Archanioł oddzielał ocalonych od przeznaczonych na zatracenie, paliły się już jasne obłoki. Któż z nas czuł, że miasto wolno podąża w stronę blasku, w stronę skwierczącego ognia, w stronę dymu płonącej smoły, w stronę pyłu pokruszonej cegły, w stronę okruchów strzaskanego kamienia, zwęglonego płótna, spalonego jedwabiu, porwanego papieru, pękającego drewna, rozsypującego się marmuru, topniejącej miedzi. Pani Bierenstein brała w palce błękitny bilet do Teatru Miejskiego, by sprawdzić, jaki ma numer