nikt cię nie chce. Najczarniejsze <br>ze wszystkich dni niedziele, kiedy się wie, że o niecałe <br>dwieście kilometrów (w parę godzin mogłaby <br>dojechać, gdyby chciała) jest prawdziwy dom. Niegdysiejszy, <br>z nią, której mąż nie chce wiedzieć <br>o nieprawdziwym synu Pawle (Kołodzieju) już - wtedy - trzynastoletnim.<br>- A ojciec? - spytał mężczyzna.<br>Ojciec zjawił się półtora roku później. Przyjechał <br>z daleka, aż z Lyonu. Chłopaki wytrzeszczali oczy i cisnęli <br>się ogłupiali przed wiśniowym renaultem (Jezu, ale <br>maszynka - żarliwie jęknął ospowaty Rysiu) osiadłym <br>w kurzu wąskiej ulicy. Kierownicę uderzała nerwowo dłoń <br>z sygnetem na małym palcu. Raz, dwa, raz... (Łyso mu, skubanemu, <br>odjedzie czy nie, rozmyśli się