marynarka, albo choćby blezer. Wypijał szklankę herbaty i wychodził do pobliskiego sklepu, po świeże pieczywo i gazety. Niekiedy udało się dostać jakąś wędlinę, czasem żółty ser czy twarożek. Wracał z tym towarem do domu, robił sobie śniadanie i zjadał je niehigienicznie, czytając wszystkie zakupione gazety od deski do deski. Koło południa szedł do miasta, czasem wstępował na kawę do "Europejskiej", "Orbisu" lub "Kmicica", robił zakupy obiadowe, od święta szedł na obiad do restauracji. Czasami spotykał znajomych, wtedy kawa trwała dłużej, czasem szli gdzieś na spacer. Ale byli to przeważnie znajomi ze schroniska, turyści. Miejscowych nie zostało zbyt wiele z jego pokolenia