izba, zwana "białą", stanowiła coś w rodzaju salonu, w którym przyjmowano gości. Mielczarkowa chciała tam wprowadzić Martę, ale ona wolała zostać w kuchni. Piec dyszał ciepłem, obok ustawiono na kozłach drewniany stół i ławy. Żona polowego, przystojna, żwawa kobiecina, wytarła jedną z nich fartuchem. Omiotła spojrzeniem izbę. Oględziny wypadły chyba pomyślnie. Polepa równo posypana piaskiem, wymieciona. Marta zdziwiła się, bo nie było tu drewnianych podłóg.<br> - Wielmożna pani ze dworu, a fatygowała się do nas, biednych ludzi... Że ten mój wstydu nie ma, żeby tyla kłopotu - sumitowała się nieszczerze Mielczarkowa.<br> - Żaden kłopot. Gdzie synek, leży?<br> - Zaś by leżał. U nas się w