jesienią wysoko na Czerwone Wierchy, aby na zmrożonej trawie "psiarce" potrenować na biegówkach. Ubrany był w dres treningowy, na nogach miał narciarskie buty biegowe, w jednej ręce narty, w drugiej kijki. Rejon znał dosłownie na wylot, w młodości pasał tu bowiem owce. W najmniej spodziewanym momencie, jak to zwykle bywa, pośliznął się i zaczął się zsuwać po niezbyt stromym stoku. Ponieważ wiedział, czym to grozi, natychmiast rozpoczął hamowanie, wsadzając narty i kijki pod pachę. Był już najwyższy czas, bo stok stromiał, pojawiły się pojedyncze skałki, szybkość niebezpiecznie wzrastała. Co sił dociskał więc swój "hamulec" i wreszcie zatrzymał się. Narty poszły w drzazgi