po raz, specjalnie opóźnił ucieczkę, w obawie, że Zygmunt może go zgubić. Zachowywał cały czas bezpieczną odległość, by z kolei nie za wcześnie Zygmunt go dopadł. Wyprowadzenie Zygmunta z dachu na strych, ze strychu na klatkę i dalej na zewnątrz wymagało karkołomnych zabiegów. Ale w końcu się udało.<br>Zygmunt podążał posłusznie za nieznajomym, który wyszedłszy z bramy, skręcił w Okrzei i zaczął kierować się w stronę kościoła Franciszkanów. Zygmunt wiedział, że takie chwile trwają stosunkowo krótko, więc biegł posłusznie w stronę światła, czując przenikliwe dreszcze, zapewne od chłodu i panującej w tunelu wilgoci. Ciuciubabka ze światłem nie dawała mu żadnej przyjemności