był Staś. Cudowne wieczne dziecko, radujące się irytacją innych, obezwładniające każdy entuzjazm i zapał.<br>Chodził po Krakowie w nimbie wielkiej nadziei literatury, okadzany przez warszawskich przyjaciół, stale zajęty jakimiś aferami, zawsze wygłaszający sarkastyczny komentarz do każdego wydarzenia.<br>Odwiedziłem go później, już w Warszawie. To nie był ten sam człowiek. Z postawnego, przystojnego młodego człowieka prawie nic nie pozostało. Przytył, twarz miał obrzękłą. Nie wychodził prawie z mieszkania i przez większość dnia prowadził rozmowy telefoniczne. Siedziałem u niego prawie dwie godziny, a rozmawialiśmy może trzydzieści minut. Ciągle ktoś do niego telefonował, a on nie bacząc, że się niecierpliwię, wiódł dyskusje, udzielał porad