obejrzeniu prac Nowosielskiego i Kantora, stawałem przed zamkniętymi drzwiami Centrum Sztuki i długo wpatrywałem się w koślawe rzędy cyfr, ale nic mi się nie zgadzało. Byłem zawsze spóźniony o kilka tygodni. Czas biblioteki, tego całkiem wyizolowanego miejsca, powoli wpływał na moje poczucie czasu; w nieunikniony sposób oddawałem się tej niespieszności, powolności, przesiąkałem nimi jak zapachem papierosów, w związku z tym zawsze spóźniałem się do pracy, spóźniałem się ze wszystkim, z każdą reakcją, pytaniem, odpowiedzią. <br>Nic więc dziwnego, że mało kto zaglądał do biblioteki. Dowiadywałem się co prawda, że ktoś o mnie pytał, czegoś potrzebował, ale mimo dokładnego opisu drogi nie umiał