przedziałach, toteż gdy pociąg stawał, zdobywaliśmy się na chwilowe ożywienie i jakąś instynktowną, tropiczną sprawność. Głowa, ręce i nogi zmierzały dokądś, krótkie okrzyki: "TU, TU!"... "Nie, nie - TAM!", "Gdzie tam, widzisz, że ktoś tam siedzi"... Czasem przedobrzyliśmy, wszyscy już wsiedli, a my biegaliśmy od drzwi do drzwi, gorączkowo i coraz prędzej, i nigdzie nie było dobrze. Wręcz przeciwnie - wszędzie było coraz gorzej. Już krzyczał zachrypnięty zawiadowca: "Wsiadać, wsiadać", krzyczał zachrypniętym dyszkantem konduktor: "Wsiadać, wsiadać!" - a my popadaliśmy w jakąś schizofreniczną rozpacz i zdawało się, że nie wsiądziemy... Że po prostu nie damy rady wsiąść. Wreszcie nie było wyjścia,<br> <page nr=37><br> nagle zapadała jakaś