Typ tekstu: Książka
Autor: Bocheński Jacek
Tytuł: Tabu
Rok: 1965
wnętrzem ich muskał moje powieki, usta, rzęsy, przesunął ręce ku piersiom, dotknął bioder, ud, nareszcie objął mnie całą i ten uścisk był samym szczęściem i zachwytem, ale nic więcej Diego nie zrobił, powiada: - Dolores, musimy przejść góry jeszcze przed nocą. - Mówię mu: - Dobrze, Diego. - I patrzę, a on znów taki promienny, rozświetlony jak pierwszego dnia nad strumieniem, kiedy zaczynaliśmy ucieczkę.
Słońce przetoczyło się tymczasem po niebie i ogarnęło rozpadlinę. Nie wiem, ile godzin przeszło, gdyśmy tam bawili.
Pewnie dużo, bo już cienie padały inaczej, ukośnie. Wstałam.
Wzięliśmy sakwy i ruszyliśmy skałami pod siodełko. Ale co robić?
Nie można iść, chyba czepiać
wnętrzem ich muskał moje powieki, usta, rzęsy, przesunął ręce ku piersiom, dotknął bioder, ud, nareszcie objął mnie całą i ten uścisk był samym szczęściem i zachwytem, ale nic więcej Diego nie zrobił, powiada: - Dolores, musimy przejść góry jeszcze przed nocą. - Mówię mu: - Dobrze, Diego. - I patrzę, a on znów taki promienny, rozświetlony jak pierwszego dnia nad strumieniem, kiedy zaczynaliśmy ucieczkę.<br>Słońce przetoczyło się tymczasem po niebie i &lt;page nr=26&gt; ogarnęło rozpadlinę. Nie wiem, ile godzin przeszło, gdyśmy tam bawili.<br>Pewnie dużo, bo już cienie padały inaczej, ukośnie. Wstałam.<br>Wzięliśmy sakwy i ruszyliśmy skałami pod siodełko. Ale co robić?<br>Nie można iść, chyba czepiać
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego