już uzdrowiony po długich dwóch tygodniach złowrogich ataków malarii i majaczeń, szeptałem bezwiednie:<br>- Chinina, chinina, święta chinina!...<br>tak jakbym modlił się do najłaskawszej orędowniczki w niebie, która za wstawiennictwem mojej pięknej mamy i tym razem jeszcze nie pozwoliła mi umrzeć.<br><tit>Kunegunda</><br>Musiałem patrzeć pod słońce, które skośnymi promieniami kłuło mnie prosto w oczy, tak że zobaczyłem go, gdy znajdował się zaledwie kilka kroków ode mnie, ale nie dostrzegłem w nim złych zamiarów: mógł mieć tyle samo lat co ja, był szczupły, czarnowłosy, w sutych szarawarach i koszuli bez kołnierzyka, w białych pantoflach o uniesionych noskach,<br>i oto podszedł do mnie, wyciągnął rękę i