druki bibliofilskie, skończyło się jednak na pogróżkach. Masywne dębowe drzwi otwierały się raz na kilka dni, czytelnicy snuli się, przesuwając palcami po zakurzonych grzbietach, jakby badali ciężko chorego. Czasem, opukując twarde oprawy, wpadali w zasłużoną radość, czasem przygnębieni odchodzili ze słowami: Nic się już nie da zrobić.<br>A przecież moi pryncypałowie musieli znać prawdę! Komu więc mogło zależeć na utrzymywaniu tak deficytowego w końcu przedsięwzięcia? Czyżby chodziło o moje nazwisko, które wciąż jeszcze, za sprawą ojca, budziło w sądzie powszechny respekt i szacunek, czy może był to kolejny eksperyment, a ja niczego się nie domyślałem?<br>Zawsze miałem wrażenie, że ciągle mnie