syczał cieniutko, bulgotała woda wypierana przez spływające z płuc powietrze, wpadnięte oczy patrzyły z wyrazem <page nr=84> bólu, jęki wydobywały się ze spieczonych ust. A czasem nie było słychać nic. Znałyśmy tę złowrogą ciszę, przerywaną tylko pospiesznymi krokami lekarzy.<br>Białe fartuchy ciasno otaczały łóżko, duże strzykawki wędrowały z rąk do rąk. Igła przebijała skórę, pobudzone serce drgało jeszcze kilkakrotnie unosząc bandaże... cisza. Lekarze odchodzili, prześcieradło wciągano na nieruchomą twarz.<br>Umierali często, zbyt często, jak na ten niewielki szpital, jak na jedno skrzydło szpitalne, w którym leżeliśmy my - cienie ludzkie oczekujące na werdykt lekarzy. Umierali codziennie zabierając ze sobą naszą nadzieję, zabijając naszą nadzieję