legł na wznak na zaścielonym łóżku i założywszy nogę na <page nr=68> nogę, przez chwilę trenował puszczanie kółek z dymu, obserwując, jak ulatują pod sufit, w kierunku otwartego okna. Naturalnie, nie zaciągał się, nie ma głupich. Nie było mu spieszno do raka płuc.<br>Niedziela rozciągała się przed nim jak pusta biała płaszczyzna, przechodząca mgliście w równie mglistą dal lipca. Na wakacje miał wyjechać dopiero w sierpniu. Bebe załatwiła mu jakiś idiotyczny obóz językowy nad morzem. Wcale nie miał ochoty wyjeżdżać, najlepiej czuł się po prostu w swoim pokoju, otoczony swoimi książkami oraz całą galerią masek, lalek, kukieł i marionetek własnej roboty. Zawieszone rzędami