nadludzka. Podobną rzecz przeżywał Widmar, gdy w zupełnym zamroczeniu umysłu, lecz jednolitej swej rozpaczy chwycił krawca wpół, wiedząc, że jeszcze jedno poruszenie ścięgna, a z krawca zostanie naprawdę mokra miazga. Nie obchodziło go nic. Ciemność zdawała się nie istnieć. Stopnie. które przeskakiwał, same spływały mu spod nóg, niósł i popychał przed sobą krawca, potykającego się, padającego, ale pomimo to biegnącego coraz wyżej.<br>- Cicho! - szepnął z bezmyślnym uporem. - Cicho!... - I potem gdy byli już na półpiętrze, krawiec wyśliznął mu się z rąk. Teraz na schodach wszystko zacichło słychać było tylko ciężkie oddechy.<br>"Trzeba być rzeczywiście ostrożniejszym'', oprzytomniał Widmar. Szczególnie otrzeźwiająco podziałała na niego