w staruszków, już wszyscy mają ojców i matki, pospolici, codzienni pasażerowie tramwaju rozwściekleni tłokiem. Jeden Thomson natychmiast z wybuchem sporu zapala fajkę i otacza się kłębem dymu, który go zasłania. Tak żółw zwietrzywszy niepokój cofa się w skorupę, chowając już nawet głowę i łapy. Zresztą spór równie gwałtownie i niespodziewanie przerywa się, jak poprzednio wybuchł, nie zostawiając rozstrzygnięcia. Znów wszyscy milczą, pozapalali papierosy, poprzechylali się w tył na ławkach lub pochylili nad stołem podparłszy rękami, wzrok umieścili w nicości i nareszcie są tym, czym są: nie zaklętymi chłopcami, nie pasażerami tramwajów na wolności, ale internowanymi w obozie, palącymi po śniadaniu papierosy