i nie tylko w serce, wlała się otucha. Mentalnie zrypany, kompletnie zdołowany, zniszczony wielotygodniową chorobą, stwierdziłem nagle, że chcę wyjść na rower. Wyciągnąłem z piwnicy mojego rekorda dziesięć - mieszkaliśmy jeszcze wtedy na Mokotowie. I tym zakurzonym gratem, z odklejającą się taśmą na kierownicy, z wiecznie zgrzytającymi i wchodzącymi nie tak przerzutkami czeskiej firmy Favorit, wybrałem się na samotną przejażdżkę po osiedlu. Była jesień, zapadał zmrok, rozmokłe liście na chodniku groziły poślizgiem, a ja nie wiedzieć czemu wmówiłem sobie, że ten ucisk na jaja, jaki powoduje siodełko rowerowe, pomoże w utrzymaniu się tam dobrego stanu, że takie spięcie mięśni sprzyja kuracji. Jeździłem