robi głębokie wdechy i wydechy. Staję obok i zapytuję o Schopenhauera, oczywiście w taki sposób, jakbym sam wszystko wiedział, ale był ciekaw jego zdania. Vilbert zaczyna mówić, z początku słucham i rozumiem, później wszystko mi się mgli w głowie i marzę, żeby przestał i żebym mógł odejść, ale Vilbert nie przestaje i nie ma żadnej nadziei, żeby przestał. Na koniec przerywam, grzecznie przepraszając, że muszę się w ważnej sprawie oddalić, i odchodzę zostawiając Vilberta, który powraca do swoich wdechów i wydechów.<br>Wyglądam przez to samo okno, z którego wołał mnie Roullot. Suzanne czyta w niezmienionej pozycji, obrócona do mnie plecami. Wpatruję