się grad żółtych form, krystalicznych i mętnych minerałów, które spadały na nasyp z przeładowanych i skorodowanych wagonów. <br><br>Największą wartość miały duże okazy, samorodki, które już z daleka jaśniały na szarym kolejowym nasypie; nagle wszyscy rzucaliśmy się w jedną stronę, przekrzykując się: mój, mój!, wyrywaliśmy sobie z rąk drogocenny skarb, który przewyższał swoją ceną złote dolarówki naszych ojców i bursztyn, jakim obwieszały się matki na wczasach pracowniczych nad morzem. Takie okazy można było przehandlować nawet za kilka radzieckich łusek z szeroką spłonką lub jeden nabój (w dobrym stanie). Siarkę wozili chyba do Polchemu, a może Elany, bo rozładunek nie trwał długo; pod