doszedł do wniosku, że widocznie przedstawiciel władzy domaga się od niego jakiegoś dowodu na brak halucynacji. Przestał się opierać i gorliwie dążył przed siebie. Wypadli za narożnik budynku i stanęli jak wryci. Ściśle biorąc, milicjant stanął jak wryty, a Lesio, którego nogi wrosły w ziemię, a rozpędzony kadłub poleciał ku przodowi, uczynił coś w rodzaju gwałtownego, głębokiego ukłonu, zapierając się rękami w rozkopanej glinie. Różowa mara stała w świetle dwóch latarni i jednego neonu, wachlując się łagodnie uszami.<br>Zdenerwowany wiadomością o dziwacznej kradzieży, wpatrzony w słonia milicjant odruchowo poderwał znieruchomiałego w ukłonie Lesia do góry. - Panie, co pan? - powiedział z irytacją