bania z wirującymi talerzykami, zbiorowymi modłami, tarotem, wszędzie szeptanki, proroctwa, hasełka, konspiracje, zakłady, kiedy skończy się wojna, oczywiście naszym zwycięstwem. Realne były białe chryzantemy. Jeszcze coś, wiatr, który lizał twarz, wślizgiwał się za kołnierz. Wiatr był podstępny i uparty, osobisty wróg Jana Jassmonta. Wtem zza rogu wyszedł zwracający uwagę wysoki, przystojny mężczyzna. Na pierwszy rzut oka widać, znaczna figura. W popielatej jesionce i czarnym kapeluszu, nieco opuszczonym na oczy. - To naprawdę pan, panie inżynierze? Dzień dobry - zawołał Jassmont, nie mógł się pohamować. Rozpoznał znakomitego wróża i zaufanego człowieka Marszałka.<br>Ossowiecki zatrzymał się, uważnie zlustrował Jassmonta. Potem obrzucił tym samym spojrzeniem ulicę