upozowane, odświętne, ale dla mnie przecież jest oczywiste, że to kipiący od zmysłowości obraz. Przed oczyma staje mi Gosia w wielu sytuacjach, gdy jeszcze opiera się, broni, wymawia terminami, wstydem, niestosownością miejsca i czasu, ale już jej ciało, jej biodra zmierzają ku spełnieniu i ten jej taniec, gdy kielich już przywiera, a jeszcze głowa odchylona, aż wreszcie podaje usta, czasem niepotrzebnie, skoro trudniejsze twierdze już zdobyte. Wspomnienie ekwilibrystycznych póz przywołuje na pamięć pralkę automatyczną, na której ją posadziłem, pralkę, której wirowanie wzbogaciło tylko rytm naszej miłości. Byłem ugotowany. Stałem przed tym chrześcijańskim Botticellim i cały mój zapał dla Wiosen i Wenus