ze sobą ojca jako asystę konną. Przejażdżka był chyba tylko pretekstem do znęcania się nad podkomendnym, słownego pomiatania "polaczyszką", wydawania mu idiotycznych poleceń itp. Prowokacje te osiągnęły cel niezupełnie taki, jakiego się major spodziewał. Doprowadzony do granic wytrzymałości, a krewki z natury, mój rodzic na jednym z postojów dał po pysku zwierzchnikowi. Sprawa się oparła o wojskowy trybunał, sądzący ojca z wolnej stopy w Warszawie. Sąd uniewinnił podsądnego z braku dowodów popełnionego czynu. Jedyny świadek zdarzenia, "jamszczyk", czyli furman powożący bryczką, oświadczył, że niczego w ogóle nie widział. Też pewno nie znosił majora, a chyba i niepopularność tegoż wśród kolegów-oficerów