lądowaliśmy w sypialni, w garażu, na stole w salonie, już zamykaliśmy się w piwniczce. To po prostu było nieustanne święto płodności. Napalony zapominałem o kasie, o tym, że trzeba by przybastować, bo dzieci przecież kosztują. A potem nagle znajdowałem się w fantastycznej robocie, spotykałem wspaniałych ludzi, którzy za mnie zaczynali rachować pieniądze i przynosili je pełnymi garściami... Jeszcze miesiąc wstecz wysyłałem Gosię do Marty, by załatwiła od siostry jakąś pożyczkę, a za chwilę podjeżdżałem nowiutkim vanem pod ich mieszkanie i demonstrowałem dwójce ich synków, jak działają światła przeciwmgielne.<br>Rzeczywiście farciarz ze mnie. I to religijny. A taki farciarz to zawsze jednak