czy przeciw. A wtedy nikt już nie patrzył na niuanse, nikt nie słuchał argumentów: liczyło się tylko poczucie przynależności. I to ono decydowało, często wbrew oczywistym faktom, o popieraniu poszczególnych tez czy ogólnej sympatii, jaką się żywiło zazwyczaj dla tych, którzy działali "przeciw prądowi".<br>U mnie całe te zaangażowanie po "reżimowej stronie" było kwestią zupełnego przypadku najpierw, a koleżeńskich związków potem. Zaczęło się od... nauki łaciny w liceum. Trafiłem do łacińskiej klasy tylko dlatego, że nie byłem wystarczająco dobry, żeby trafić do angielskiej, czego bardzo chciałem. Uczyła nas tego niechcianego i, jak nam się wtedy wydawało, zupełnie zbytecznego przedmiotu kobieta, będąca