mniejszej niż nasz dunajecki Ikar, który z kościelnej wieży, z okolicznych pagórków, ze skrzydeł drewnianych wiatraków pragnął wzlecieć w niebiosa, niż młody wikary, do którego co rano przychodziła święta Magdalena, niż dziadek Sobek, który każdej wiosny skrapiał kwitnące jabłonki wodą z rozpuszczonym miodem po to, żeby wszystkie zabłąkane w okolicy roje pszczele zbierać do parcianego worka i powiększać swoją, i tak już ogromną, pasiekę.<br> To, jak powiadam, dzieci rodziły się normalnie, przychodziły do domów z wrzaskiem, gołe, goluteńkie.<br> Aż tu nagle któregoś lata przed wojną najpierw po naszej wsi, później po całej okolicy rozeszła się wieść, że u młodej wdówki, mieszkającej