nazajutrz, tyle że teraz postanowiłem wyjść na pierwszy poranny autobus, był taki czternaście po szóstej, spisałem sobie zaraz po przyjeździe; przez te dwie godziny, co mi zostały do wpół do, nie zmrużyłem oczywiście oka, leżałem na tapczanie po ciemku i rozmyślałem nad tym wszystkim, co się stało, a to wszystko rosło we mnie, pęczniało jak wielki, czarny, włochaty bąbel, którego nie ma czym przekłuć, a więc który w końcu przylepia się do ciebie, oblepia cię, wnika ci do uszu, i do płuc, i w końcu żyjesz już cały w dziedzinie bąbla, a świat poza bąblem przestaje ci być znany.<br>W takim