Punkcików pojawiało się coraz więcej, tak dużo, że nie sposób było między nimi przepłynąć bez potrącenia. Co rusz ocierał się o nie, śpiew zaczął rozlegać się zewsząd. Ogromniał, potężniał, wzbudzając w źrenicznej toni wielkie kręgi. Rozchodziły się na wszystkie strony, i gdy miały już zniknąć, raptem, wprost przeciwnie, twardniały, przybierając różne kształty. W jasności podwodnych gwiazd Zygmunt zaczął powoli je rozpoznawać. Nie były to kształty magiczne, o nie! Jakiś dom, ulica, przepływający obok autobus i człowiek jadący na rowerze. "Co się dzieje?" - zapytał pełen najgorszych przeczuć. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył znajomy wiadukt z wieżą ciśnień, a dalej... Zatorze. Chciał