dosłyszał oddech ulgi, widział malarza, jak spogląda w ziemię ze słuchawką przy uchu, czubkiem sandała rysuje kreski na zakurzonym dywanie kawiarni.<br>- Ma pan nowe zmartwienie? - zapytał ostrożnie. - Może pan wpadnie... Nie, nie dziś, za dwa dni będę miał więcej czasu.<br>Bał się, że dojdzie go jak uderzenie w dzwon alarmowy rozpaczliwa prośba - niech pan mnie ratuje, gwałtownie mi trzeba pieniędzy. Jednak, czy malarz krępował się domagać poparcia, i zaciągać pożyczkę, o której dobrze obaj wiedzieli, że jest darowizną, czy może stał ktoś przy nim, bo ograniczył się do cierpkiego zdania:<br>- Zmartwienie? - śmiech był podobny do czkawki. - Nie większe niż zwykle. Żona