semickiej urodzie, pewnie jakaś wycieczka z Izraela, tańczyło powoli w kręgu. Zrobili swoje kółeczko, spleceni ramionami, z głowami pochylonymi do środka, stąpali w zwolnionym tempie. Inni siadali tak jak ja, prosto na bruku, na swetrach albo na gazetach, niektórzy zapalali papierosy i rozmawiali półgłosem. Było już zupełnie ciemno, tylko reflektory rozpraszały mrok, ale gdy oświetlały scenę, to tłum cały ginął w czerni. A śpiewak zawodził płaczliwie i łkał na końcu każdej zwrotki, i mruczał melodyjny refren, ale ja nie wiedziałam, o czym śpiewał, i myślę, że większość ludzi nie wiedziała, bo przecież nie było tam wielu osób, które mówiły po hebrajsku