na podwórze, równie rojne i gwarne, jak ulica. Tu przemówił do kogoś w sprawie kufra i słowami tymi odpalił niejako rakietę transakcji. Ów ktoś bowiem w jarmułce i chałacie do kostek, poderwał nas biorąc pod ręce, na jej orbitę i ciągnął przez następną bramę przechodnią na następne, rojne gestykulującym i rozprawiającym ludem Izraela, podwórko. I nie pomnę już, czy na tym, czy na jeszcze następnym, a następną bramą podwórku oddał nas w ręce identycznego pod względem kostiumologicznym współplemieńca, ale różniącego się odeń pod innymi niektórymi względami, choć równie żarliwie, emocjonalnie zaangażowanego w transakcję od pierwszej chwili. Po niesłychanie ożywionym, niezrozumiałym dla