duszy opuszczającej ciało..."<br>i przeniknięty urodą tej myśli, którą znałem już zresztą od Sary, musiałem jej zaprzeczyć (tak jak ona wtedy, we Lwowie, po tragicznej śmierci prokuratora, pana K.), bo chociaż nie słyszałem dźwięku tarczy słonecznej i gwaru miejskiego tłumu, tam, na północy, na skutej mrozem ziemi, którą trzeba było ryć kilofami, by wygrzebać dół dla umarłych, słyszałem krzyk dusz opuszczających ciała, a były to ciała pobratymców Jakuba, umierających z głodu, chłodu, wycieńczenia pracą nad siły przy wyrębie lasu i od podstępnych chorób, które - samymi tylko rękoma - usiłowała poskramiać moja piękna mama, wówczas już gławwracz, naczelny lekarz, pozbawiony najprostszych choćby leków