rzędami i przykrywano szarym papierem. Papier przyciśnięty kamieniem, dość ciężkim i dużym, żeby utrzymał. Pozbawione chmur, bezobłoczne niebo. Płynie ku niemu, dosięga błękitu odór. Wisi nad Parkiem Dreszera, nad koronami nielicznych drzew, które się ostały, nad skwerem. Mokotowscy ogrodnicy obsadzili rabaty, wątłe klomby kolorowych bratków, posadzili młode drzewka. W rozdartej rydlami jamie dwóch ludzi w kombinezonach podobnych do siebie, prawie takich samych - w gumowych butach, jak kanalarze, w maskach i rękawicach - trudziło się cierpliwie. A na skwerze co rusz czyjaś dłoń bez rękawicy uchylała papierową zasłonę. Spojrzenie czujne, żarliwe, poszukiwawcze. Czy TO jest głową mojego syna, brata, ukochanego? Czy TO jest